Przykucie do łóżka nie
zawsze wiąże się z dzikim seksem i puchatymi różowymi
kajdankami.
Na własnej skórze przekonuję się, że czasem chodzi o inny rodzaj łóżkowej gry -
przymusowe przyszycie sobie do tyłka materaca, wciśnięcie pod
szyje zestawu poduszek i możliwość chodzenia po domu na odległość
3 m po linii prostej, niczym na więziennym spacerniaku.
Jak widać moja mała @
już od maleńkości zażyczyła sobie mocno leniwy tryb życia i wygląda
na to, że nie zamierza odpuścić. Cwaniak już nieźle zaczął
mną rządzi i mieszać w trybie dnia.
Ale, że rozsądna ze
mnie kobieta (Bóg mi świadkiem, że robię co mogę!!!) to dla
dobra mojego rosnącego brzuchola, staram się słuchać Pana
doktorka i internetowo wyedukowanego na temat mojej przypadłości
męża.
Dystansuję się do całej sytuacji wyobrażając sobie, że
od paru dni jestem na ekskluzywnych wakacjach w 5 gwiazdkowym hotelu,
gdzie służba miota się wokół mnie w popłochu wyręczając mnie
z najprostszych czynności, podczas gdy ja obijam się królewsko, popijając
trunki kolorową słomką.
Staram się nie zauważać miotającego
się po podłodze kurzu i sterty ciuchów wołających błagalnie z
kosza „proszę wyprasuj nas!”. A okna w domu wcale nie są
brudne, po prostu zaatakował je bliżej niezidentyfikowany jesienny
pył.
No i tak namiętnie lecą mi ostatnie dni - spacer na sikanko, spacer po herbatę,
spacer na sikanko i znów herbata. Ach...Ten smak popijanej mięty, rumianku i
melisy, jakże kuszący! Najlepsze drinki Beaty tego nie pobiją,
mówię wam :p
PS W zeszłym tygodniu
mała @ zaczęła się ruszać, muskając delikatnie mój brzuch i
regularnie zaznaczając swoją maleńką obecność. To tak genialne
uczucie, że już wybaczyłam jej te przymusowe, drobne
niedogodności!