środa, 24 grudnia 2014

Wesołych!

Radości po pachy, ciast pełnej blachy. 
Renifera obżartego i Gwiazdora bogatego. 
Pełną siatę mandarynek, masę uśmiechniętych minek.

❄❆❄❆❄❆❄❆❄❆

Życzą Anna, Apolonia i Grzegorz.  


poniedziałek, 22 grudnia 2014

Święta dają się lubić

Najpierw zaczęło mnie drażnić dzielenie się opłatkiem - szybkie „nawzajem”, potrójny buziak i uścisk niedźwiedzia skutecznie potrafiły wyprowadzić mnie z równowagi.
Potem to całe jedzenie, ładnie opakowane a tu nagle trach! Dławisz się ością, trup na miejscu.
I te prezenty, same skarpety, szaliki, niepotrzebne bibeloty. Zmarnowany czas, przetracone pieniądze.
Przez zdradliwe ciasta człowiek znowu będzie napuchnięty jak bela.
Kolejki wszędzie, jakaś baba torbą Cię przy kasie szturcha.
No i porządki, jeszcze czeka mnie to cholerne mycie okien dla Jezuska.

Ufff.. Jak dobrze, że z grinchowania się wyrasta. Jak dobrze, że dziś nie wyobrażam sobie roku bez Świąt.


Był w moim życiu taki czas (zapewne buntowniczo-nastoletni) że Święta przestały mi się miło kojarzyć. Opatrzone chaosem nie przynosiły ze sobą nic więcej jak kilka zbędnych kilogramów i długie godziny nudy spędzone bezproduktywnie w internecie. Dzisiaj wiem, że Boże Narodzenie trzeba celebrować, ubrać choinkę, ulepić pierogi i przeturlać po kuchennym blacie makowca. Bo to ważny czas, okraszony tradycją, milutkimi szczegółami, ciepłem i dobrymi uczynkami. Nachapać się tymi chwilami trzeba jak tylko się da, metaforycznie najeść się nimi do syta.

W tym roku jest to dla mnie również czas na małe domowe show, bo odkąd na Świecie pojawiła się Polcia muszę pamiętać, że wszystko co robię przylepia się do tego małego człowieka. Właśnie dlatego już od zeszłego tygodnia w salonie błyszczy się choinka, a pod nią ustawił się rząd zapakowanych podarków. I co że jej pulchniutkie rączki same nie rozerwą świątecznego papieru, i co że mądre głowy mówią, że jest za mała żeby spamiętać dźwięk kolęd i zapach kiełbasianego bigosu. Dla mnie liczy się jej głośny zachwyt na widok zielonego drzewka przystrojonego kiczowatymi świecidełkami, ta chwila kiedy jej rączki lgnęły żeby dotknąć kującą gałązkę. To takie fajne, to takie przyjemne, dla mnie jako mamy.



Celebrujmy każde Święta, rozsiewajmy zapach cynamonu i mandarynek, pozwólmy dzieciakom wierzyć w grubaśnego Mikołaja z workiem pełnym prezentów. Szanujmy tradycję i przekazujmy ją naszym latoroślom, a kiedyś to oni zaproszą nas do wigilijnego stołu i zafałszują z nami przy kolędzie.





piątek, 14 listopada 2014

środa, 5 listopada 2014

Wyścig szczurzątek

  • Mój Jaś to ma już pierwszy ząbek.
  • Pff... Moja Aldonka to już dawno ma 3!
Uwaga, uwaga, w wyścigu o ilość niemowlęcych zębów Aldonka wysuwa się na prowadzenie!


Wśród matek trwa nieustanna batalia na dzieci. Które to ma więcej ciuszków, a ładniejszych, a droższych. Kto pierwszy zaczął chodzić, czworakować, pełzać. Kto dostał pierwszy stałe pokarmy, komu to pierwszemu kupa weszła w drugą fazę, a kto zakończył etap ulewania. Porównania nie mają końca a matki pieklą się kiedy ich pociecha zostaje gdzieś daleko z tyłu. Do tej pory stałam obok całego tego zamieszania, z boku obserwowałam jak rodzice (ci bardziej i mniej dla mnie znajomi) rozpisują się w internecie o sukcesach swoich pociech, pozostali lajkują i słodko komentują, gotując się wewnątrz z zazdrości i przygotowując się do kontrataku.

  • Córka Joli ma już kolczyki, widziałam na FB. Nasza też musi mieć! Jutro umawiam nas do kosmetyczki. - No koniecznie, bo bez kolczyków dziecko w prawdziwym świecie sobie przecież nie poradzić!


I byłabym takim zdystansowanym cwaniakiem, śmiejącym się z zachowania innych, gdyby nie ostatnie wydarzenie, które rozsadziło mnie od środka, jak bomba z opóźnionym zapłonem rozerwało mnie na kawałki.
Ale od początku...
Apolonia ma wzmożone napięcie mięśniowe dlatego od 4 miesiąca jej życia uczęszczamy do Ośrodka Wczesnej Interwencji. Wizyty u Pani doktor, kontrola, rehabilitacja, neurolog, nic przyjemnego, ani dla mnie, ani tym bardziej dla małej. Niestety to zło konieczne, więc zaciskamy zęby (Pola na razie same dziąsła) i robimy co trzeba. I już mi się wydawało, że zlepiłam się z tą sytuacją, że już oswoiłam się z myślą, że jej tempo rozwoju fizycznego sprinterskie nie będzie, a złota na Olimpiadzie wcale zdobyć nie musi, aż tu naglę...
  • Moja mała już raczkuję – Dostaje smsa od koleżanki.
  • Super! Tak szybciutko jej poszło, bardzo się cieszę! - Odpowiadam czując radość z ich wspólnego sukcesu.
Odkładam komórkę i wracam do zabawy z moim małym człowiekiem, a mój mózg przetrawia przyjętą wiadomość: raczkuję, a jak raczkuję to i siedzi, a jak siedzi to i pełzanie ma za sobą, a starsza jest przecież tylko o miesiąc. O Boże, Boże... Czy my też zdążymy w miesiąc? Czy my za mało nie robimy? Czy nie jesteśmy do tyłu z tym wszystkim? Na moje zwoje mózgowe wylewa się podpałka, wątpliwości i pytania rzucają zapałkę i już pali się ognisko paniki w mojej głowie! Odruchowo zaczynam obgryzać skórki palców, tak jak wtedy kiedy jakiś ważny deadline zbliża się w przyśpieszonym tempie. Tik tak, mamo Apolonii – TIK TAK!

Kolejna wizyta u pani doktor w Ośrodku, uspokajanie i wsparcie męża, obserwacja Apolonii i tony jej uśmiechu - po 3 dniach wyhamowuję, a skórki palców powoli się goją.
Na krótką chwilę zarejestrowałam nas w wyścigu szczurzątek, dostałyśmy numer i plecak pełen presji. Ale pieprze to, nie takiego macierzyństwa chcę. Mamy swoje tempo i swoje sukcesy, może i mniejsze, może wolniejsze. Będę się jeszcze do tego przyzwyczajać, będziemy ćwiczyć i ciężko pracować, a jak mała zacznie czworakować i stawiać pierwsze kroki będę ryczeć jak bóbr.
Tylko nie chcę się już z nikim więcej ścigać, nie warto.

- Ty się mamo nie denerwuj. Ja sobie tu poleżę i poczytam. 






sobota, 1 listopada 2014

Mały człowiek nie może?

Myślisz, że Twój mały człowiek jest tak mały i nieporadny, że sam nic nie może? Uważaj, bo spalisz jego potencjał na siłę mu pomagając i podsuwając wszystko pod jego malutki nos.


Jesteśmy z Apolonią u dziadków w domu. Mała bawi się na macie rozrzucając dookoła siebie piszczące zabawki.
Hop – i mamy przewrót na brzuch. Lewą nogą natrafia na jednego z pluszaków, babcia natychmiastowo zrywa się z fotela i usuwa przeszkadzającą zabawkę.
Po chwili widać, że Pola planuję kolejny przewrót, tym razem na plecy, a że jest strasznym nerwusem to po kilku nieudanych próbach zaczyna marudzić. Pośladki babci unoszą się z fotela gotowe do podjęcia ratunkowego biegu.
  • Zostaw ją, niech próbuje – uprzedzam swoją mamę.

Apolonia dalej kombinuje jak się przewrócić, a jej ciche dotychczas marudzenie nabiera na sile. Babcia w gotowości, zrywa się i leci na ratunek.
  • No zostaw ją mamo. Krzywda jej się nie dzieję.
  • Ale przecież ona płaczę.
  • Dobrze wiesz, że nie płaczę. Marudzi bo chcę żeby jej pomóc, a musi się sama nauczyć przewracać, wiem, że potrafi, nie raz widziałam jak to robi.
Głupio się czuję pouczając własną matkę, która wychowała trójkę dzieci. W głowie powtarzam sobie, że robię dobrze, bo ona również nas za gówniarza nie wyręczała.
  • Ale ty to jesteś ostra... - Babcia jest wyraźnie zasmucona.
Nie jestem ostra, ale stanowcza. Chcę żeby Apolonia wiedziała, że nikt na pierwszy pisk nie przybiega, bo jeśli tak by było, to po co miałaby uczyć się nowych rzeczy? Po co się starać i wysilać? Mamy być drogowskazem i wsparciem, nie wyręczycielem.

Podchodzę do małej i pomagam jej w obrocie, całuję w czoło i podsuwam kilka zabawek, tak żeby przy odrobinie wysiłku mogła chwycić je w rączki. Sytuacja opanowana, widownia wypuszcza powietrze z płuc. Oczywiście nie zawsze jest tak wzorowo, czasem Poli fisiowanie nie ma końca i marudzenie przeradza się w płacz, wtedy pomagam, podnoszę ją, przytulam. Nie jestem jakimś matczynym gestapo, po prostu najpierw zawsze próbuje.

Wiele razy widziałam jak rodzice, ciocie, babcie kroją trzylatkom kanapkę i podają do ust, ośmiolatkom wiążą buty, a czterolatki wożą w wózkach. Nie chcą źle, myślą, że dzięki temu pomagają dziecku, a tak naprawdę wyręczają je i upośledzają. Jeśli pójdą w tym temacie za daleko to do trzydziestki będą prasować synowi koszule i przynosić córce do łóżka poranne śniadanko, utrzymując ich i niańcząc. 

Fajnie jakby rodzice wbili sobie do głowy, że nie wolno dać się zmanipulować własnemu dziecku, bo jak mawia neurolog Apolonii: „Gdyby dzieci umiały pisać już dawno napisałyby podręcznik małego terrorysty”. Te cwaniaki potrafią wyegzekwować od bliskich wszystko, nawet to, że same nie będą nic musiały robić, tylko leżeć i pachnieć. 
A prędzej czy później twój człowiek będzie musiał samodzielnie nauczyć się Świata, podpierając się na twojej pomocy i wsparciu.





piątek, 17 października 2014

Nasz "Poza dom"

"Super było u cioci Asi, super. A teraz mamo padam na pyszczek i... zieeeew!"



Niewiarygodnie ile wrażeń i emocji można zapewnić małemu człowiekowi w ciągu 8 godzin spędzonych poza domem. Apolonia zdała mój test "poza domowy" na piątkę, czyli że możemy podróżować częściej (ufff!). No chyba, że ciocia Ewa i ciocia Asia mają inne zdanie ;)

No i nie ma takiego dziadowania w domu, matki MUSZĄ wychodzić! Do ludzi już!


środa, 24 września 2014

Niewypieczone mamy, nieszczęśliwe mamy

Wyklułam swojego człowieka niecałe 6 miesięcy temu i właśnie tyle czasu wystarczyło mi żeby przyjrzeć się świeżo pieczonym matkom. Pieczonym, ale czy WYpieczonym?

Wydaje mi się, że decyzja o powiększeniu swojej rodziny powinna być przemyślana i przedyskutowana, tak aby para na spokojnie mogła przygotować się na zostanie rodzicami. Niestety w dzisiejszych czasach dłużej debatuje się nad wyborem nowego telewizora, niż myśli o zajściu w ciąże. A już gorzej, najgorzej kiedy traktuje się ciąże jako ratunek dla związku, plastelinę dla wygasłych emocji, smycz na swojego partnera. Skandal i niedowierzanie, no ale dzieję się i tak, nie oszukujmy się.

Często (bo nie wypada tu używać słowa zawsze) w macierzyństwo wlewa się wtedy jakiś toksyczny kwas i powoli zżera całą radość bycia mamą, żoną, partnerką, kobietą. Oczywiście kocha się swoje dziecko (na szczęście miłości do dzieci trudno jest się wyzbyć, ewolucja trochę to przemyślała, a instynkt działa), ale nie kocha się tego fragmentu na taśmie życia, w którym się znalazło, który samemu się wyreżyserowało. 
I często nie jest się gotowym na to co nas spotkało lub nie tego się po prostu człowiek spodziewał. Chciał słodkiego bobaska i piękny rodzinny obrazek, a ma smrodek kupy i rozmazane zdjęcie na smartfonie. No i siedzi wtedy ta matka skulona i zmartwiona, zastanawiając się jak ma to odkręcić lub co gorsza jak wściekła osa wyładowuje swoją frustrację na wszystkich dookoła.   

Ale odkręcić się nie da, więc jak już się trochę zakwasiłeś człowieku i nabałaganiłeś sobie w życiu, to teraz musisz się odkwasić, uśmiechnąć do tego małego człowieka i zacząć czerpać radość z codziennych pierdelków. A bo dziś nie było rzygnięcia, a bo można pójść na spacer w słońcu, bo był pierwszy uśmiech, głośny bąk na rodzinnym spotkaniu i twoje zmęczenie jakby mniejsze trochę. Pewnie, że jest ciężko, pewnie, że nie raz sobie gdzieś w kącie cicho zapłaczesz, podniesiesz głos i głośno westchniesz. Ale i tak jest do czego i kogo cieszyć mordkę.

O proszę, jaki fajny człowiek wyszedł.


Ciężko jest działać w "trybie MAMA" na pełnych obrotach żyjąc jednocześnie w ciągłym niezadowoleniu, a przecież dziecko codziennie oczekuję, że będziesz dla niego alfą i omegą, Puchatkiem i tygryskiem jednocześnie, klaunem i Einsteinem.
Dlatego Matko Polko Przenajlepsza, zbierz się do kupy i łykaj radość.
Drugi raz nie będziesz już matką TEGO niemowlaka. Nie zmarnuj tego czasu.



piątek, 29 sierpnia 2014

Szalony piątek

Wow, wow! Dziś nic mnie nie powstrzyma przed szaloną nocą filmową z mężem!

...w domu
...na kanapie 


Taka mamina, skromniejsza wersja maratonu filmowego. Pff... I tak zawsze przysypiałam już na drugim filmie.

poniedziałek, 25 sierpnia 2014

Nie bij, kochaj - proste.

Dzisiaj standardowo zasiadłam do porannej facebookowej prasy i gdzieś tam śmignął mi artykuł o nazwie „10 powodów, aby nie bić dzieci”.
W matczynym pośpiechu zignorowałam i poleciałam dalej – słodki buldożek znajomej, nowe ubranko córki kolegi, zabawny mem, dawny znajomy wziął ślub, ktoś wrzucił nostalgiczną piosenkę, a inny ktoś oblał się kubłem zimnej wody.
Zwyczajny poranek w internetach.
Zamknęłam, zapomniałam i żyłam dalej.

Ale coś mnie tknęło, coś tam w tej mojej nieświadomości jednak zaskoczyło i kazało jeszcze raz chwycić za tablet. Wracam więc, smyram ekran palcem i oczom nie wierzę, jak byk napisane: „10 powodów, aby nie bić dzieci”!

Jeśli dorosłych ludzi, dzieciatych, trzeba przekonywać do NIEBICIA dzieci, jakichkolwiek, swoich czy nieswoich, dawać im powody i argumenty aby ich do tego zniechęcić, to mi się całkiem głowa rozrywa na taki Świat. To tak jakby ktoś chciał mnie przekonać, że włożenie butów na spacer ma sens i oddychanie powietrzem też do życia może mi się przydać.

źródło: Pinterest.com


I nie wiem już co bardziej mnie bulwersuje, to że taki artykuł w ogóle powstał, czy myśl, że być może taki artykuł jest komuś w ogóle potrzebny.
Wygląda na to, że coraz słabsi stają się rodzice, coraz gorzej radzą sobie ze swoją rodzicielską codziennością, byciem ze swoim dzieckiem i kochaniem go, tak po prostu - bo się uśmiecha, bawi, uczy, tuli, BO JEST.

Dziecko nie jest dziurą, do której wrzuca się zły humor dorosłych, nie jest workiem do kopania kiedy rodzicom spada nastrój.
Dziecko jest do wychowywania i do kochania. Nie chcesz, nie rozumiesz? Nie decyduj się na tworzenie tego małego człowieka. PROSTE.


Dla przypomnienia, akcja WOŚP pod hasłem "Nie bij mnie kochaj mnie":






sobota, 23 sierpnia 2014

Komplet

Nasza pierwsza pełna noc bez taty. Jest nam dziwnie, nieswojo. 

Apolonia nie chciała zasnąć jakby czekała aż tata wróci i da buziaka na dobranoc, a ja zaszyłam się w jej pokoju nie chcąc być sama. Dwie sierotki z nas. Czujemy się niekompletne. 




Męża wróć! 

czwartek, 14 sierpnia 2014

Pierwszy deszcz

Nie raz spacerowałyśmy z Apolonią w deszczu i przeważnie mój człowiek, w ogóle nie rejestrował tego zdarzenia bo smacznie spał wtulony w Bubu. 

Dzisiaj jednak krople tak mocno uderzały o folię na wózku, że mała od razu się zbudziła. Na początku miała dość niepokojącą minę i już myślałam, że będziemy lecieć do domu na alarmie, jednak po chwili rozdziabiła paszcze i całkiem się zawiesiła w podziwianiu nowego dla siebie zjawiska. 
Jej mina? Bezcenna :)


  • Pierwszy raz Apolonii: DESZCZ zaliczony ✔ 
Wooooow!

sobota, 9 sierpnia 2014

Mamine wyjścia

W środę, po ululaniu swojego małego człowieka, pozwoliłam sobie na spontaniczne wyjście z domu. Tata waruje przy łóżeczku a mama idzie w tango - cóż za piękna koncepcja, czasem przecież i matce wolno rozprostować nogi ciemną nocą.

Po drodze do knajpy szybki szocik z wina, co by zdążyć wywietrzeć przed nocno-rannym karmieniem.
Potem kilka godzin spędzonych w miłym towarzystwie, gadanie o dupie Maryni i jak zawsze o dzieciach, o których tematy przewijają się jak reklamy na Polsacie. Nocny powrót taksówką do domu i raz, dwa do łoża, co by załapać się na resztkę snu.

Punkt 4:00 słyszę ciche kwilenie. 
- Poczekam, może uśnie - myślę nie otwierając nawet oczu. 
A tu za chwilę dziki szał brzmiący dla moich uszu jak "Maaaamo, ratuuuunku!". No to lecę, na pół świadoma, z jednym kapcie wsuniętym na stopę. 
No tak... Mojemu człowiekowi zamarzyła się nocna gimnastyka. Apolonia chcąc pospać sobie na brzuchu usilnie próbowała się przewrócić, niestety złośliwy bok łóżeczka zupełnie nie chciał się przesunąć (co za drań!). No i tak ugrzązła w swoim półlocie bidulka. 

No to podnoszę, tulę i zabieram się za zmianę sikowego ładunku, który już czuję jak ciąży małej dupce. Potem karmienie (ulga dla moich nocnych, napakowanych piersi) przy, którym obie lekko zasypiamy, odbijanie i już prawie, prawie...
...i nagle chlust! Nic tak nie rozbudza jak nocny rzyg na dywanie. 
Odkładam człowieka do łóżeczka i lecę po ścierkę licząc, że w czasie mojego sprzątania Apolonie już całkiem zamuli sen. 
Zaglądam do łóżeczka a tam oczy wielkie jak u sowy i "ge, ge, ge, łuu, pffff" słyszę przymilne. Walczę jeszcze kilkanaście minut z zabawowym nastrojem Poli usilnie wpychając jej smoka, prosząc siły wyższe żeby mi dziecko uspały. W końcu poddaje się, dziecko wygrywa a ja z poczuciem matczynej klęski niosę je do naszego wyrka. 
- Tato posuniesz się? - pytam męża udając dziecięcy głos. 
No i tak Pola snuje swoje opowieści, wtulona między nas. Aż w końcu zasypia, zmęczona własnym gadulstwem.  

Przyłapane z rana


Ah... Jak dobrze jest móc czasem wyjść :)

wtorek, 5 sierpnia 2014

Emocjonalny po-poród

...czyli czego nikt nie mówi o "emocjonalnym po-porodzie”, a co na pewno doprowadzi cię do łez.
Kiedy urodziłam Apolonie od razu chciałam z nią wrócić do domu, pokazać jej przygotowywany od miesięcy pokój, położyć do mięciutkiego łóżeczka, odsapnąć i zrobić siku we własnej, pachnącej domem, a nie szpitalną chemią, toalecie.

Jednak kiedy tylko przekroczyłam próg naszego domu targając pod pachą siaty przywiezione ze szpitala i z obolałym tyłkiem usiadłam na kanapie, totalnie nie wiedziałam w co mam kończyny włożyć.
Rozpakować się i zrobić pranie szpitalnych rzeczy? Nakarmić małą? Umyć się? Przebrać? Zrobić obiad? Skoczyć do apteki? Pójść na zakupy, przecież lodówa pusta??????

Powoli zaczynałam wpadać w panikę i pewnie zaliczyłabym swój pierwszy "emocjonalny po poród" gdyby nie Grzegorz, który rozkazał mi usiąść na tyłku (mimo, że bardzo bolała to nie chciałam się z nim kłócić) i zająć się dzieckiem, po czym dumnie stwierdził, że on ogarnie resztę. Siedziałam z małą na rękach a nasz mężczyzna przybiegał z coraz to nowymi pytaniami:
  • „A te chusteczki to twoje czy dziecka?”
  • „A to do prania czy do szafy?”
  • „A do której szafy?
  • „A ta jej książeczka gdzie ma leżeć?”


Odpoczywając wgnieciona w fotel, z małą wtuloną w moje ramiona, nie wiedziałam jeszcze, że moja przygoda dopiero się zaczyna, a ja nie jestem na nią w ogóle przygotowana.

Niczego nieświadomy Jeż



„Emocjonalny po poród” w kilku najważniejszych punktach:

  1. Kiedy twojemu dziecku odpadnie już kikut pępowinowy twoim oczom ukaże się mięsista, zakrwawiona część jego ciałka, która swobodnie mogłaby obalić na kolana niejednego wrażliwca.
  1. Wracając ze szpitala do domu przeżyjesz największy rozstrój emocjonalny w swoim życiu – ciążowe hormony zaczną lecieć na łeb na szyję,  a na ich miejsce wskoczą zupełnie nowe, szczególnie jeśli będziesz karmić piersią.
  1. W 3 miesiącu po porodzie twoje włosy zaczną samoistnie uciekać z twojej głowy. Nie pomogą tuziny połykanych witamin czy drogie odżywki, tak czy siak zaczniesz dostrzegać kołduny tarzających się po podłodze kłaków, twoje dziecko będzie je łapkami zbierać z podłogi, a po kilku tygodniach zapcha ci się nimi wanna.
    (o co na pewno pokłócisz się ze swoim mężem, dlatego już radzę zainwestować w sitko)
  1. Nawet jeśli jakimś cudem uda ci się przesypiać noce to twoje zmęczenie i tak w końcu osiągnie apogeum, a ty zaczniesz wyglądać jak profesjonalny statysta filmu zombi.
  1. Będziesz musiała przeprosić swoje krocze za niedogodności związane z porodem i gwarantuje ci, że dłuuuugo będziesz się mu tłumaczyć z zaistniałej sytuacji.
    (moje ciągle jest na mnie obrażone a minęły już 4 miesiące!)
  1. Pierwsze dwa tygodnie z maleństwem w domu będą pasmem niekończących się dylematów co jest ważniejsze: wysikanie się - czy zjedzenie śniadania, ubranie się - czy nakarmienie dziecka.
  1. Jesteś uzależniona od makijażu? Możesz być pewna, że sąsiedzi na pewno ujrzą teraz twoje nowe obliczę – całkiem sauté. Powali ich seksapil twoich podkrążonych oczu i odłupanego na paznokciach lakieru. Warto zainwestować w wielkie muchowe okularu, kamuflaż gotowy w sekundę.
  1. Wmówili, ci że karmiąc piersią dziecko ściągnie z ciebie wszystkie zbędne kilogramy? Pff.. pewnie byłaby to prawda, gdyby nie fakt, że w pośpiechu często jesz bezmyślnie i o wieeeele za słodko, chcąc szybko umilić sobie dzień. Wstyd się przyznać ale sama utknęłam na 60 kg, no chyba, że moja waga nawaliła, a tak naprawdę zahaczam o niebezpieczny pułap niedożywienia :p


Ale co tam, włosy odrosną, nad kilogramami się zapanuję, a co ma się zagoić to się zagoi! Najważniejsze to koko dżambo i do przodu!




środa, 30 lipca 2014

Wakacje Apolonii - cz. 1

Jakiś czas temu przeżyliśmy nasze pierwsze rodzinne wakacje. Bycie w trojkę przez 7 dni w tygodniu, 24 h na dobę, to nie to samo co krótki weekend spędzony razem.


Wiem, że są rodzice, którzy nie cackają się i swojego noworodka potrafią wyciągnąć w daleką podróż zawijając go w chustę i z jednym plecakiem wskakując do zatłoczonego pociągu. Nie wiem na ile podoba się to ich dzieciom, ale znam już trochę swoją córkę i przypuszczam, że na takiej wyprawie żadna z nas by nie wypoczęła. Dlatego zanim porwiecie się na zdobywanie Kilimandżaro zastanówcie się na ile będzie to dla was WSZYSTKICH przyjemne. Jeśli jednak waszej rodzinie taki system spędzania wolnego czasu odpowiada, to nie widzę żadnych przeciwwskazań żeby trochę zaszaleć.
Od kiedy pojawiła się Apolonia, mam spory problem z 'planowaniem', szczególnie kiedy na zewnątrz żar tropików a moja córa na sam widok słońca zachowuje się jak wkurzony nietoperz. Dlatego postawiliśmy na spontaniczne, codzienne podróże do Trójmiasta, w którym oboje z mężem czujemy się najlepiej, a do którego dojazd jest w miarę szybki.



Nie planowaliśmy zbyt wiele szczegółów, naszym priorytetem było dobre jedzenie i długie spacerowanie.
Spacer z mrożoną kawą w ręku, karmienie małej w parku, obiad w ulubionym miejscu i kolejny spacer. Brzmi prosto i nudno? Prosto pewnie tak, ale nudno??? Brakujących wrażeń zawsze dołoży Ci dziecko ;)

Mała zachwycona bo nie ma nic lepszego niż permanentne trzęsawki w gondoli i podawane na świeżym powietrzu mleko prosto z mamy. Rodzice wypoczęci, naładowani energią na dalszą prace i zmaganie się z codziennością.
Szkoda tylko, że po tak mile spędzonym czasie tata musi wrócić do pracy, a my z Polą do swoich codziennych rytuałów w duecie. Jej będzie brakować głupkowatych i zawsze śmiesznych żartów taty, mi kolejnej pary rąk do pomocy i psychicznego (pół)luzu.


A w następnym wpisie pokażę miejsca, które udało nam się odwiedzić na wakacjach.   

czwartek, 10 lipca 2014

Wakacyjne śniadania

Nie ma nic lepszego od rozpoczęcia weekendu rodzinnym, wypaśnym śniadaniem!
Dlatego też, jak na prawdziwych Milewczyków przystało, co sobotę staramy się śniadaniować poza domem, a miejscem, które już dwukrotnie mieliśmy okazję odwiedzić jest Targ Śniadaniowy w Sopocie.

Skwer obok Urzędu Miasta Sopot na jeden dzień zamienia się w pachnący pysznym jedzeniem przybytek dla głodnych o poranku brzuszków. Myślę, że gdyby ściszyć szum rozmów, prask gotowania i szelest wydawanej reszty na pewno można by usłyszeć kilka cichych burczeń ;)

Pierwszy raz na Targu Śniadaniowym


Na Targu Śniadaniowym nie tylko można się porządnie najeść ale i zrobić zapasy do domowej spiżarenki. Skwer obładowany jest stoiskami z domowymi ciachami, konfiturami, pieczywem, miodami, serami, wędlinami czy rybami. Wszystko jest ekologiczne i z własnych upraw, przygotowywane według rodzinnych przepisów.


- Małpo, sok czy herbata?


Nie chcesz kupować? Degustuj do woli! Tu nikt nikomu dobrego smaku nie broni, a sprzedający aż proszą cię o spróbowanie swoich smakołyków (pozdrawiam Panią ze stoiska serowego, cudem jest oprzeć się jej charyzmie i nic nie kupić!).

Po ciąży jestem strasznie niezdecydowana i widząc tyle dobroci łaziłam wte i wewte zastanawiając się na co mam ochotę i co idealnie będzie współgrało z moim głodem.
Na początek mały aperitif w postaci owsianego ciasteczka słodzonego miodem. Nie tylko piękne i smaczne, ale również zdrowe.



No a potem GOOOOOFER, czyli wizyta w food trucku GOFER sweet & spicy. Dla mnie z gęstym jogurtem i miodem, Grzegorz poszedł w bardziej wytrawne klimaty i skusił się na łososia ze szczypiorkiem i twarożkiem. Niebo w gębie to mało powiedziane.. A do tego jaki miły Pan za ladą ;)



Gofry rządzą! 



Na koniec sok tłoczony z jabłek i malin, a do domu zapasy – dżem malinowy, kaszubski miód lipowy, żytni chleb na zakwasie i tartaletka z pomidorami, serem i oliwkami, na drogę dla mężołasucha.





Oszczędzajcie kalorie i wpadajcie na Targ Śniadaniowy. 
Szkoda byłoby nie zaliczyć takiego miejsca w wakacje. 




poniedziałek, 9 czerwca 2014

Klątwa CYCA

Cyce na ulice, cyce jak donice, daj cyca, nakarm cycem, ale cyc..
CYC, CYC i CYC!

Właśnie tak ogólna publika myśli o biuście mamy karmiącej. Kiedy rodzisz dziecko i zaczynasz karmić je piersią możesz zapomnieć o posiadaniu ponętnego biustu czy kuszących piersi. Od dziś pada na ciebie klątwa CYCA!

Gdy wyciągam dla małej butelkę z wcześniej odciągniętym mlekiem i karmie ją w miejscu publicznym czuje jakby wszyscy obserwowali mnie i szeptali z przekąsem - No tak, karmić dziecko piersią to już nie łaska – Bo skąd mogą wiedzieć, że specjalnie w środku nocy wstałam żeby na tą okazję wyssać z siebie laktatorem odrobinę mlekowych zapasów.

Większość osób spotykających mnie po porodzie nie pytała jak się czuje tylko od razu przechodziła na tory żarcicha:
  • Karmisz?
  • Nie, głodzę! - chciałoby się wybuchnąć.
No i to parcie w szpitalu – Karm, karm! - mówią położne ściskając ci obolałą pierś. Te dreny i strzykawki do karmienia, co by tylko nie stracić laktacji i ciągłe pytania:
  • Jak tam, mamy już mleczko?
O przepraszam, ale jak już to JA MAM, nie żadne MY.

Nigdy nie negowałam i nie będę negować tego jak ważne i istotne dla twojego dziecka jest naturalne karmienie. Nawet najdroższe mleko w proszku nie zastąpi pokarmu matki, jest on wyjątkowy i niepowtarzalny. Jednak kiedy człowiek czuje potrzebę akceptacji ze strony społeczeństwa, tak jakby w nagrodę za karmienie piersią miał zostać doceniony poklepaniem po ramieniu i otrzymaniem od narodu odznaki „zuch mama!”, przestaje myśleć o przyjemności a skupia się na konieczności.
A szkoda... Bo karmienie to wyjątkowe chwile z twoim maluchem, momenty, w których nikt nie jest w stanie cię zastąpić.






Także drogie mamy, karmcie swoje dziecko według waszego osobistego trybu i przekonań. Nie zwracajcie uwagi na opinie innych, rady i komentarze, nie myślcie o swoim biuście jak o przenośnej cyc-butelce, ale jak o wyjątkowej części ciała, która umacnia relację z dzieckiem.


To twoja pierś, twój pokarm i twoja bliskość z małym człowiekiem. 
Ciesz się nią i pielęgnuj, tak długo jak masz na to ochotę.





czwartek, 5 czerwca 2014

Pierwsza epidemia

Była sobie raz chora mama. Prychała i smarkała, aż pewnego wieczoru, podczas karmienia głośno kichnęła, a małe kropelki napakowane zarazkami przeskoczyły na wszystkich domowników.
I właśnie tak zaczęła się rodzinna epidemia...

Oczywiście historia nie jest aż tak dosłowna, ale faktycznie sporo w niej prawdy. No i nie da się ukryć, że to właśnie ja zostałam pacjentem zero naszego domu.
Mimo że Apolonia przez cały tydzień gorączkowała i charczała jak rasowy gruźlik to muszę przyznać, że bardzo dzielnie poradziła sobie z chorobą. Przy inhalacjach dostawała wesołej głupawki, a łykając kwaśny Cebion oblizywała się jakby właśnie zjadła lody czekoladowe.
(szkoda, że tego samego nie można powiedzieć o jej tacie ;))

Dzielny tata podczas inhalacyjnej akcji


Jedyne co w tej całej sytuacji przerasta każdego rodzica to to jak nieudolna jest nasza służba zdrowia. Bo jeśli przychodzisz do przychodni z córą, która ma 38º, a zmęczona życiem lekarka oznajmia, że nie jest nawet w stanie zajrzeć jej do ucha i wysyła cię z tym małym rozwrzeszczanym człowieczkiem na SOR, to chyba coś tu jest nie tak

Na szczęście zawsze sprawdza się telefon do przyjaciela czyli do pediatry, który ogarnia wizyty domowe. My trafiliśmy na wyjątkowo kompetentną lekarkę, która jako jedyna zrobiła z nami porządny, szczegółowy wywiad i zbadała małą od stóp do uszu właśnie. I tak ominęły nas zbędna wycieczka do szpitala napakowanego zarazkami a my poczuliśmy, że jesteśmy w dobrych rękach, i co najważniejsze Pola polubiła Panią doktor.
No i co, można? Można!

Szkoda tylko, że portfel jakby stracił na grubości po takiej wizycie.. ;]

niedziela, 11 maja 2014

6 tygodni bycia mamą

Mimo że przeczytałam tuziny książek o ciąży, narodzinach i wychowywaniu dzieci to żadna z nich nie przygotowała mnie emocjonalnie na tego małego człowieka. Bo na bycie mamą po prostu nie można się przygotować. 

Zaległości w spaniu pomieszane z nieporadnością i niepewnością czy aby wszystko robi się okey, powodują emocjonalne eksplozje w mózgu. Do tego schodzące z człowieka hektolitry hormonów, bolące cztery litery i fale atakujących poporodowych skurczów. Od śmiechu do płaczu, mix uczuć jak na twarzy pacjenta szpitala psychiatrycznego.

Ale jakimś cudem już po tygodniu zapominasz o istnieniu smółki i zwiniętego, strupiałego pępka. Po dwóch, trzech tygodniach przyzwyczajasz się do ulewania, rzygania i kupy wylewającej się na plecy twojego świeżo ubranego człowieka.
A potem ty i mikroczłowiek zaczynacie się docierać i coraz lepiej dogadywać, wiecie czego możecie się po sobie spodziewać, jak na siebie reagować i jak się sobą cieszyć.
No i jakoś to się turla, po drodze która staje się dla naszej małej rodziny coraz przyjemniejsza.

Zdjęcie wykonała: Maua Fotografia

W piątek minęło 6 tygodni od narodzin Apolonii i wciąż martwię się o nią tak samo jak wtedy kiedy była w brzuchu. Wiem, że to na pewno nigdy się nie zmieni.
I najważniejsze jest, to że z dnia na dzień jestem nie tylko coraz bardziej wyczerpana, ale przede wszystkim coraz bardziej SZCZĘŚLIWA. Pola chyba też, bo jeszcze częściej się do nas uśmiecha, a na znak uznania jej brzuszek wysyła wesołe piardy, które cieszą bardziej niż stan konta po wypłacie.

Najważniejsi <3


wtorek, 22 kwietnia 2014

World's Toughest Job


Dziś po południu dostałam od męża link do filmiku o tytule "World's Toughest Job"
Założyłam, że jest to pewnie jakiś WYKOPany żart i odpaliłam go na komórce. 
Jednak kiedy tylko chciałam go obejrzeć Apolonia wpadała w dziki szał płaczu, głośno zaznaczając swoją obecność.
No nic, trzeba zająć się dzieckiem a głupoty odłożyć na potem - westchnęłam maminym zwyczajem i już po paru minutach siedziałam roznegliżowana z mała uwieszoną na piersi. 
A filmik? Totalnie o nim zapomniałam. 

Na moje szczęście, wieczorem Grzegorz postanowił przypomnieć mi o filmiku, który wcześniej mi wysłał...



Miłego oglądania :)


wtorek, 15 kwietnia 2014

Szpitalny System Karmienia Noworodków

...czyli jak zbzikować w ciągu kilku dni.


W pierwszym dniu po porodzie mój organizm zapomniał wyprodukować niezbędne dla Apolonii mleko. Przygotowana na taką sytuację wlałam w siebie litry herbaty „Bocianek” i wysłałam męża do dyżurki pielęgniarek po sztuczny pokarm.
Wrócił z załadowaną białym płynem strzykawką i pielęgniarką laktacyjną w zestawie, która wyjaśniła nam jak karmić małą aby nie zaburzyć jej odruchu ssania.
  • Nasz palec wskazujący ma dotykać podniebienia dziecka, które odruchowo zaczyna ssać. Wtedy podstępnie wsuwamy w kąciki ust strzykawkę do buzi młodej i powoli wstrzykujemy mleko.
"Nie jest tak źle" - pomyślałam - "Jakoś to przeżyjemy".

Moje mleko pojawiło się już następnego dnia, dumna ze swojego organizmu zapytałam Pani laktacyjnej „Co teraz robimy?”. I ku mojemu zdziwieniu okazało się, że nie przechodzimy na zwykłe karmienie ale wkraczamy na całkiem nowy level.



  • Od teraz miałam przez 30 minut odciągać swój pokarm, umieszczać go w strzykawce, do której przyczepiony był 15cm dren, następnie tenże dren wsuwałam w specjalny „kapturek”, który nakładałam na swoją brodawkę. Po zbudowaniu całej tej konstrukcji można było przyłożyć do piersi rozwrzeszczane głodem dziecko.
    Oprócz ogólnego absurdu, konstrukcja miała jeszcze kilka minusów – do jej obsługi potrzebne były dwie osoby, bo kapturek ciągle spadał, strzykawkę ktoś musiał naciskać aby pokarm wpływał do drenu tylko kiedy mała ssie, a sam dren wysuwał się i rozlewał pokarm na boki. I tak co 3 godziny, regularnie, a dawki pokarmu, które zjada noworodek zwiększają się z każdą kolejną dobą pierwszego tygodnia. Istne wariactwo, mleko, pot i łzy. Mała wkurzona jak diabli drze się wniebogłosy, a ja obok płacze z bezsilności.

Na szczęście naszej trzyosobowej rodziny po kilku dniach przyszła Pani Helenka (pielęgniarka środowiskowa) i kazała odrzucić tą czarną magie. Zachwyciła się kolorem mojego odciągniętego do strzykawy mleczka, przyłożyła Apolonie do mojej piersi i voila! Mała wyssała ze mnie wszystkie soki i grzecznie poszła spać.
Być może Pani Helenka to jakaś czarodziejka lub (co bardziej prawdopodobne!) człowiek, który wymyślił ten konstrukcyjny system karmienia był skrytym położno-sadystą.

A teraz młoda najada się za całą gromadkę noworodków i przybiera na wadze niczym młody zapaśnik ;)

Foto: Mama