poniedziałek, 9 czerwca 2014

Klątwa CYCA

Cyce na ulice, cyce jak donice, daj cyca, nakarm cycem, ale cyc..
CYC, CYC i CYC!

Właśnie tak ogólna publika myśli o biuście mamy karmiącej. Kiedy rodzisz dziecko i zaczynasz karmić je piersią możesz zapomnieć o posiadaniu ponętnego biustu czy kuszących piersi. Od dziś pada na ciebie klątwa CYCA!

Gdy wyciągam dla małej butelkę z wcześniej odciągniętym mlekiem i karmie ją w miejscu publicznym czuje jakby wszyscy obserwowali mnie i szeptali z przekąsem - No tak, karmić dziecko piersią to już nie łaska – Bo skąd mogą wiedzieć, że specjalnie w środku nocy wstałam żeby na tą okazję wyssać z siebie laktatorem odrobinę mlekowych zapasów.

Większość osób spotykających mnie po porodzie nie pytała jak się czuje tylko od razu przechodziła na tory żarcicha:
  • Karmisz?
  • Nie, głodzę! - chciałoby się wybuchnąć.
No i to parcie w szpitalu – Karm, karm! - mówią położne ściskając ci obolałą pierś. Te dreny i strzykawki do karmienia, co by tylko nie stracić laktacji i ciągłe pytania:
  • Jak tam, mamy już mleczko?
O przepraszam, ale jak już to JA MAM, nie żadne MY.

Nigdy nie negowałam i nie będę negować tego jak ważne i istotne dla twojego dziecka jest naturalne karmienie. Nawet najdroższe mleko w proszku nie zastąpi pokarmu matki, jest on wyjątkowy i niepowtarzalny. Jednak kiedy człowiek czuje potrzebę akceptacji ze strony społeczeństwa, tak jakby w nagrodę za karmienie piersią miał zostać doceniony poklepaniem po ramieniu i otrzymaniem od narodu odznaki „zuch mama!”, przestaje myśleć o przyjemności a skupia się na konieczności.
A szkoda... Bo karmienie to wyjątkowe chwile z twoim maluchem, momenty, w których nikt nie jest w stanie cię zastąpić.






Także drogie mamy, karmcie swoje dziecko według waszego osobistego trybu i przekonań. Nie zwracajcie uwagi na opinie innych, rady i komentarze, nie myślcie o swoim biuście jak o przenośnej cyc-butelce, ale jak o wyjątkowej części ciała, która umacnia relację z dzieckiem.


To twoja pierś, twój pokarm i twoja bliskość z małym człowiekiem. 
Ciesz się nią i pielęgnuj, tak długo jak masz na to ochotę.





czwartek, 5 czerwca 2014

Pierwsza epidemia

Była sobie raz chora mama. Prychała i smarkała, aż pewnego wieczoru, podczas karmienia głośno kichnęła, a małe kropelki napakowane zarazkami przeskoczyły na wszystkich domowników.
I właśnie tak zaczęła się rodzinna epidemia...

Oczywiście historia nie jest aż tak dosłowna, ale faktycznie sporo w niej prawdy. No i nie da się ukryć, że to właśnie ja zostałam pacjentem zero naszego domu.
Mimo że Apolonia przez cały tydzień gorączkowała i charczała jak rasowy gruźlik to muszę przyznać, że bardzo dzielnie poradziła sobie z chorobą. Przy inhalacjach dostawała wesołej głupawki, a łykając kwaśny Cebion oblizywała się jakby właśnie zjadła lody czekoladowe.
(szkoda, że tego samego nie można powiedzieć o jej tacie ;))

Dzielny tata podczas inhalacyjnej akcji


Jedyne co w tej całej sytuacji przerasta każdego rodzica to to jak nieudolna jest nasza służba zdrowia. Bo jeśli przychodzisz do przychodni z córą, która ma 38º, a zmęczona życiem lekarka oznajmia, że nie jest nawet w stanie zajrzeć jej do ucha i wysyła cię z tym małym rozwrzeszczanym człowieczkiem na SOR, to chyba coś tu jest nie tak

Na szczęście zawsze sprawdza się telefon do przyjaciela czyli do pediatry, który ogarnia wizyty domowe. My trafiliśmy na wyjątkowo kompetentną lekarkę, która jako jedyna zrobiła z nami porządny, szczegółowy wywiad i zbadała małą od stóp do uszu właśnie. I tak ominęły nas zbędna wycieczka do szpitala napakowanego zarazkami a my poczuliśmy, że jesteśmy w dobrych rękach, i co najważniejsze Pola polubiła Panią doktor.
No i co, można? Można!

Szkoda tylko, że portfel jakby stracił na grubości po takiej wizycie.. ;]