Jakiś czas temu
przeżyliśmy nasze pierwsze rodzinne wakacje. Bycie w trojkę przez
7 dni w tygodniu, 24 h na dobę, to nie to samo co krótki weekend
spędzony razem.
Wiem, że są rodzice,
którzy nie cackają się i swojego noworodka potrafią wyciągnąć
w daleką podróż zawijając go w chustę i z jednym plecakiem
wskakując do zatłoczonego pociągu. Nie wiem na ile podoba się
to ich dzieciom, ale znam już trochę swoją córkę i przypuszczam,
że na takiej wyprawie żadna z nas by nie wypoczęła. Dlatego zanim
porwiecie się na zdobywanie Kilimandżaro zastanówcie się na ile
będzie to dla was WSZYSTKICH przyjemne. Jeśli jednak waszej
rodzinie taki system spędzania wolnego czasu odpowiada, to nie widzę
żadnych przeciwwskazań żeby trochę zaszaleć.
Od kiedy pojawiła się
Apolonia, mam spory problem z 'planowaniem', szczególnie kiedy na
zewnątrz żar tropików a moja córa na sam widok słońca zachowuje
się jak wkurzony nietoperz. Dlatego postawiliśmy na spontaniczne,
codzienne podróże do Trójmiasta, w którym oboje z mężem czujemy
się najlepiej, a do którego dojazd jest w miarę szybki.
Nie planowaliśmy zbyt
wiele szczegółów, naszym priorytetem było dobre jedzenie i długie
spacerowanie.
Spacer z mrożoną kawą
w ręku, karmienie małej w parku, obiad w ulubionym miejscu i
kolejny spacer. Brzmi prosto i nudno? Prosto pewnie tak, ale nudno???
Brakujących wrażeń zawsze dołoży Ci dziecko ;)
Mała zachwycona bo nie
ma nic lepszego niż permanentne trzęsawki w gondoli i podawane na
świeżym powietrzu mleko prosto z mamy. Rodzice wypoczęci,
naładowani energią na dalszą prace i zmaganie się z
codziennością.
Szkoda tylko, że po tak
mile spędzonym czasie tata musi wrócić do pracy, a my z Polą do
swoich codziennych rytuałów w duecie. Jej będzie brakować
głupkowatych i zawsze śmiesznych żartów taty, mi kolejnej pary
rąk do pomocy i psychicznego (pół)luzu.
A w następnym
wpisie pokażę miejsca, które udało nam się odwiedzić na
wakacjach.