W
sieci toczy się afera kupowa. Nikt nie umarł, nikt tu nie jest
sławny, nikt nie dorobił sobie trzeciej nogi i nie przyleciał z
kosmosu. A mimo to akcja nabiera rozpędu a mała kupka urosła do
wielkości wielkiego kałowego wulkanu wybuchającego smrodem wśród
matek.
Wszystko
zaczęło się od tekstu „Pampers
z niespodzianką. To nie jest felieton przeciwko matkom” autorstwa
Agnieszki Kublik, która byłą świadkiem jak matka zmieniała
dziecku pampersa w włoskiej restauracji w Warszawie. Szczegóły
znajdziecie TU.
Przeczytałam
i wkurzyłam się diabelni (choć paść powinno tu ostrzejsze
sformułowanie). Niestety ale nie jestem w stanie przewidzieć kiedy
moje dziecko zostanie dopadnięte przez potrzebę fizjologiczną
grubszego kalibru, a „zawczasu” pieluchy zmienić się nie da.
Być może wy macie inne doświadczenia, być może potraficie
załatwić się na zapas i też uczycie tego swoje dzieci. Jeśli tak
to czekam na wskazówki, bo zaufajcie mi, nie jest dla mnie niczym
przyjemnym wąchanie pupy swojego dziecka w miejscu publicznym żeby
sprawdzić czy nie ma tam dla mnie niespodzianki. Nie jest również
dla mnie rozrywką szukanie po całym mieście przewijaka (tu
serdecznie pozdrawiam Sopot gdzie wejście do windy w publicznej
toalecie zastawione jest automatami do kawy) bądź co gorsza
zmienianie dziecku pampersa na podłodze w restauracyjnej toalecie.
Denerwuje
mnie kiedy ktoś wypowiada się o dzieciach jak o podgatunku, którego
nie powinno się wprowadzać w wybrane miejsca. Do restauracji nie –
bo szybko się nudzą, do hotelu nie – bo płaczą za ścianą, do
parku nie – bo straszą gołębie, do ZOO nie – bo płoszą
zwierzęta. Paranoja paranoi! Lepiej w tym kraju traktuje się Yorki,
które schowane za płaszczem swojej Pani nabierają ludzkich praw. I
dobrze, bo choć psów nie lubię, to nie przeszkadza mi to, że są
obecne w moim życiu.
Przez
osoby jak Pani Agnieszka wbrew sobie wstydzę się tego, że jestem
matką. Kiedy Apolonia zaczyna marudzić w miejscu publicznym szybko
biorę ją na ręce żeby się nie rozpłakała. Kiedy w pobliżu nie
ma przewijaka wpadam w paniczną gorączkę. Boję się, że ja lub
moje dziecko zrobimy coś nieakceptowalnego społecznie. Ale kiedy
ktoś w pociągu rzuca kurwikami jak przecinkami to wszystko jest ok.
Kiedy mężczyzna obsikuje drzewo w parku, bo akurat natchnęło go
aby oddać mocz, wszystko jest ok. Kiedy jakiś dżolero opowiada jak
to wybzykał przez weekend pół dyskoteki, jest ok, nikogo to nie
razi, nikt o tym nie piszę. Ale kupa w restauracji? Skandal i
niedowierzanie!
Mimo
strachu nie dam się zamknąć z moim dzieckiem w domu, bo moim
zadaniem jest pokazywać mu cały Świat, nie tylko ten ograniczony
płotkiem na placach zabaw. Nie karze nikomu mieć dzieci, niektórzy
nawet nie powinny się do tego zabierać, ale uważam, że odrobina
empatii jeszcze nikomu nie zaszkodziła.
Często
lincz na matkach odbywa się przez niematki, a dla mnie to tak jakbym
prawiła morały o życiu w celibacie – Nie znam się, to się nie
wypowiadam. Nie doświadczyłam czegoś to nie głoszę o tym prawd.
Aha...
I w ramach oświecenia, pampers nie jest tylko kolorowym opakowaniem
na pupkę, które widzimy w reklamach – zdradzę wam w tajemnicy,
że tak naprawdę to zbiornik na śmierdzący ładunek (Bóg mi
świadkiem, że śmierdzący!) kup i sików. A słodkie, malutkie
bobaski o zaróżowionych policzkach również doświadczają
potrzeby wydalania i umiejętność tą demonstrują już pierwszego
dnia na świecie. Tak więc kupa jest z nami od zawsze.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz