Nie znam bloga, na
którym matka pokazałaby Światu swoje dziecko płaczące nad
obiadem, umazane błotem na jesiennym spacerze czy rozwrzeszczane
leżące na środku sklepu. Być może zdjęć tych nie ma bo matka z
twarzą zakrytą dłońmi właśnie walczy ze sobą żeby nie
wybuchnąć i nie zalać się łzami. A być może nikt nie chcę
pokazywać innym swojej bezsilności.
Dookoła mnie fotografie
uśmiechniętych okrągłych buziek opatulonych kolorowymi
czapeczkami. Maluszki siedzące w foteliku do karmienia, jedzące
jakiś indyczy rosołek i masujące się po brzuszku „Mmm...
Mamusiu, jakie to dobre!”. Niemowlaczek słodko śpiący na
brzuszku z twarzą wtuloną w mięciusią podusie.
Ale wciśnijmy na chwilę
przewijanie i zobaczmy to z innej perspektywy.
Scena 1.
Mama szykuję się do
bitwy. Rajstopy, skarpetki, kozaki, kombinezon, czapka, rękawiczki,
szalik, krem na mróz. Wyposażona tylko w jedną linie obrony
„argument dobrej zabawy” podchodzi do swojej córeczki.
- Kochanie, teraz się ubierzemy i pójdziemy na spacer. Będziemy się super bawić na śniegu!
- Nie! - Odpowiada zdecydowanym głosem słodka blondyneczka. I tak rozpoczyna się wojna.
15 minut walki, słownej
i fizycznej. Mama spocona jak na partii squasha, córka czerwona i
zgrzana jak burak w piekarniku. W końcu wychodzą z domu, obie
potrzebują czasu żeby ochłonąć. Kiedy sytuacja się stabilizuję
matka bierze oddech i strzela słodką fotografię z córeczką.
„Kochamy zimę ☃❤” głosi podpis na fotografii.
Scena 2.
Poranek spędzony przy
garach. Ekologiczne warzywka, zdobyte dnia poprzedniego na
targowisku, pachną aż u sąsiadów i nawet indyk jakby uśmiechał
się z garnka „Zjedźcie mnie, jestem taki pyszny!”. Ale mama już
wie, że jedzenie jest jak ruletka. Nakłada ostrożnie porcję
swojego wyrobu do miseczki, nie za dużo marchewki bo kolor się nie
spodoba, nie za mało pietruszki bo będzie mdłe, idealna proporcja
warzyw do płynu zachowana. Sprawdza temperaturę i przygotowuje
fotelik do karmienia, sadza malucha na szczycie i najsłodszym
głosem jaki umie z siebie wydobyć zachęca go do jedzenia.
- Zobacz jaki pyszny rosołek mama przygotowała... - zbliża się łyżeczką w kierunku buzi malucha - ...i warzywka takie słodkie, kolorowe. - I jeps! Łyżka ląduje na ziemi, mama cała w rosołowych barwach. Synek przecząco macha głową i krzyczy „Nie, nie nie!”. Hmmm... Wygląda na to, że jeść nie będzie.
To tylko kilka z
przykładów codziennych bitw jakie toczą matki. Ale relacji z nich
nie zobaczycie na maminym blogu. Bo blogi są lukrowe, ociekające
nadludzką cierpliwością i rodzinnym ciepłem. Tatusiowie są
skorzy do niesienia pomocy, a matki są wiecznie zadowolone, piękne
i umalowane. I zawsze mają czas na ogolenie obu nóg, bo kiedy one
zajmują się sobą ich dzieci grzecznie bawią się drewnianymi
zabawkami w swoim pokoiku. Nie zrozumcie mnie źle, takie blogi
pięknie się czyta i ogląda, miło się do nich wraca. Ale czasem,
kiedy moja córka wyssie ze mnie całą energię, kiedy po dniu
pełnym przegranych bitw słaniam się z nóg, i jedyne o czym marzę
to wanna wypełniona gorącą wodą pełną bąbelków, dobrze byłoby
dowiedzieć się, że ktoś czuje to samo co ja, doznaje tych samych
urazów emocjonalnych i tak samo sflakowanym rodzicem staje się
wieczorem.
Kiedy ona pada padam i ja. |
Ot taki marudzący wpis,
dla wszystkich, którzy chcą podreperować trochę swoje zdanie o
sobie i swojej roli jako rodzica. Bo każda mamy bywa omylna i
zmęczona, wpadająca w nastrój blue.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz