Człowiek spotyka na swojej drodze cały
wysyp ludzi, tych bardziej i mniej popierdolonych, tych pomylonych
totalnie też. Ale prawidłowość, którą jestem w stanie dostrzec
przy każdej nowej znajomości to to, że każdy z nich oszukuję się
permanentnie i namiętnie.
Jeden zje ciasto i powie, że to
przecież owsiane i niegroźne, drugi zaleje ważny egzamin i
wytłumaczy się nierealnymi oczekiwaniami wykładowcy, a jeszcze
inny rąbnie kogoś na pasach dla pieszych i uparcie będzie głosił,
że zebra tak poziomo ustawiona była, że ni chuchu nie było szans
jej dostrzec.
I mimo że kłamstwa te mają różne
natężenie, gęstość czy charakter, to cel ich pozostaje jeden –
usprawiedliwienie siebie i zwalenie winy na wymyślony obiekt anonim.
- A bo utyłam od hormonów, wcale przecież nie od cukru w milionie zjedzonych ciastek.
- A bo wykładowca się uwziął, pies jeden zemsty złakniony.
- A bo co za kretyn, niedouk te pasy maluje w takim miejscu gdzie ja się ich kompletnie nie spodziewam.
Słabe to mocno i wydaje mi się, że
ma tak krótkie nogi, że prędzej czy później wywali się na
własny pysk jak niedźwiedź biegnący z górki.
Ale „na co to komu?” - jak mawia
Tomasz. Więc weź się ogarnij człowieku, przyznaj do porażki, zbierz do
kupy i drugi raz takich głupstw nie rób – zapewniam, że to genialna recepta na
lepsze życie!
...No a potem odetchnij i zrób racuchy z dyni. Bo
jesień, bo październik :)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz